Home O mnie Czytam Spam Obserwuj

t

Together, to be
Od dawna myślałam o umieszczaniu swoich opowiadań w internecie jednak chyba zawsze brakowało mi tej odwagi potrzebnej do założenia bloga. Ostatnimi czasy przeglądając różne strony natknęłam się na niezliczoną ilość naprawdę dobrych opowiadań poświęconych właśnie naszym siatkarzom. Nie pamiętam od kiedy kibicuję naszej drużynie, nie pamiętam od kiedy tak bardzo interesuję się siatkówką ale trwa to już kilka ładnych lat. Mam nadzieję, że starczy mi siły i entuzjazmu na prowadzenie tego bloga jak najdłużej.
Layout by TYLER

środa, 17 lipca 2013

Rozdział siódmy
|
Poranek okazał się być trudniejszy niż myślałam.  Ból głowy z którym się obudziłam był nie do zniesienia wizja dnia spędzonego z matką odciągającą mnie od mszy za Jakuba był straszna. Czasami zastanawiałam się czy aby na pewno ona mnie urodziła. Zaraz potem dochodziłam do wniosku, że jednak chyba tak bo jesteśmy zbyt do siebie podobne, na moje nieszczęście. Dopiero, kiedy wstałam i zrobiłam kilka kroków po pokoju przypomniałam sobie, że nie jestem ani przebrana, ani wczoraj wieczorem nie zawitałam w łazience. Cały makijaż spłynął z mojej twarzy razem z łzami. Nie chciałam nawet wiedzieć jak wyglądam. Bałam się własnego odbicia w lustrze. Ze strachu też nie spojrzałam na pocztę. Chociaż spodziewałam się odpowiedzi to nie byłam jej taka pewna i to sprawiało, że nie chciałam jej sprawdzać. Bo może nie odpisze, może go to wszystko zrazi do mnie. Nie chciałam wiedzieć co teraz siedziało w jego głowie po przeczytaniu tego wszystkiego. Może nawet stwierdzi, że nie jestem jeszcze gotowa na jakąkolwiek nową znajomość co wydawało mi się być bardzo realne. Jednak tego nie chciałam i miałam nadzieję, że będzie inaczej. Kiedy wyszłam z łazienki zaczął dzwonić mój telefon, numer Zbyszka pojawił się na ekranie a ja przez dłuższą chwilę bałam się nacisnąć tą cholerną zieloną słuchawkę w końcu jednak  odebrałam.
- Cześć – powiedziałam cicho, niepewna tego co zaraz mogę usłyszeć wolałam nie epatować zbyt wielkim entuzjazmem związanym z tą rozmową.
- Zawieźć cię na tą mszę? – też mówił cicho, niepewnie. Nie wiedziałam skąd ta cała niepewność i lęk przede mną? Moją reakcją? Chciał mnie zawieźć na mszę…  To było coraz bardziej porąbane.
- Nie wiem czy powinnam iść – westchnęłam, stałam w samym ręczniku na środku pokoju z telefonem. Woda ściekała mi z włosów po twarzy a to wcale jak się okazuje mi nie przeszkadzało.
- Chyba powinnaś a nie chcę, żebyś prowadziła samochód, widząc jak wczoraj zareagowałaś na samą rozmowę o nim, nie pozwoliłbym ci prowadzić – powiedział to wszystko na jednym wydechu by na koniec zamilknąć.
- Chcesz ze mną iść? – zmieszałam się, nie żeby mi to przeszkadzało, wydawało mi się, że to po prostu nie wypada.
- Nie. Chcę Cię jedynie zawieźć a potem odwieźć do domu – odpowiedział spokojnie i o dziwo już był opanowany a głos mu nie drżał tak jak na początku i tak jak mi cały czas.
- Przyjedziesz o 16?
- Przyjadę – i rozłączył się nie dając mi nic powiedzieć a ja jak stałam tak stałam nie wierząc w tą rozmowę przed chwilą. Co jest grane?
Bez zastanowienia rzuciłam się wręcz do laptopa z niecierpliwością czekając aż się włączy, aż się odpali poczta, aż sprawdzę skrzynkę odbiorczą i może zrozumiem co mu siedzi w głowie bo za Boga, nie miałam najmniejszego pojęcia o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Fakt faktem nie spodziewałam się odpowiedzi jednak miałam dwie wiadomości od Zbyszka, które otworzyłam z bijącym zdecydowanie zbyt szybko sercem.

Czytałem twoją wiadomość kilka razy. Za pierwszym razem nie mogła do mnie dojść jej treść. Za drugim razem nie podołałem i przerwałem w połowie, uświadamiając sobie przez co musiałaś przejść i że nie mam tak naprawdę pojęcia o tym co wtedy czułaś. Trzeci raz przeczytałem na spokojnie starając się wszystko pojąć i zrozumieć dokładnie by wiedzieć jedynie tylko to, że go kochałaś. Nie ma chyba słów, którymi mógłbym wyrazić jak bardzo mi przykro z powodu twojej straty, z powodu tego co musiałaś przejść przez ten ostatni rok i jak bardzo to było dla Ciebie bolesne. Wiem jedynie, że chciałbym zabrać ten twój cały ból, boję się jednak, że nie dam rady a nie chcę Cię zranić. Tego obawiam się najbardziej.
Nie wiem kto Cię w przeszłości zranił Amelio, bo domyślam się, że ktoś taki był. To by wyjaśniało ten twój strach, który widziałem w twoich oczach, gdy złapałem Cię za ramię wtedy w hali. Ktokolwiek to był, to Jakub Cię w jakiś sposób naprawił i nawet ja mogę być mu wdzięczny za to. Wiem, że nigdy mu nie dorównam. Nawet nie chcę mu dorównywać. Chcę byś jedynie wiedziała, że masz we mnie oparcie i nie ma tematu na jaki byś nie mogła ze mną porozmawiać. Mogę Ci jedynie obiecać, że kiedyś będzie dobrze… Jestem wdzięczny twojej matce, że dzięki niej mogłem Cię poznać.

Zbyszek

Cholera jasna co za facet. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle płakałam w tak krótkim czasie. Łzy same leciały mi z oczu i nie dowierzałam temu co przed chwilą przeczytałam.
Otworzyłam drugą wiadomość, była znacznie krótsza. Wysłana kilka godzin po poprzedniej.

Możesz być pewna, że nigdy Cię nie zranię. Obiecuję.

Koniec. Kolejny raz rozczulił mnie tak, że nie byłam w stanie zebrać myśli. To jednak nadal nie wyjaśniało tej dziwnej rozmowy przed chwilą. Chciałam zadzwonić jeszcze raz, zapytać co to wszystko miało znaczyć, dlaczego był taki… Nieobecny podczas tej rozmowy. Jednak sama nie wiedziałam czy aby ten telefon to jest dobry pomysł. Może faktycznie to nie był dobry pomysł. Odrzuciłam tą myśl dość szybko i dopiero wtedy spojrzałam na zegarek, dochodziła dwunasta.
Kiedy wreszcie się ubrałam, zeszłam z ociąganiem na dół. Spojrzenie matki, która siedziała w salonie i piła kawę było chyba gorzej niż mordercze. Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Jedziesz na tą mszę, prawda? – zapytała oschle, odstawiając kubek kawy na stolik.
- Jadę – odpowiedziałam krótko siadając na fotelu naprzeciwko niej.
- Po co? – kolejne pytanie, ton równie chłodny, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć.
- Bo tak wypada mamo – westchnęłam, nie chciałam tego kontynuować. Ta dyskusja zmierzała donikąd. Była kompletnie bezsensowna.
- Dobrze. Jedź, jak uważasz – to jej jak uważasz było najbardziej irytujące. Niby Ci pozostawia wolny wybór, jednak najlepiej będzie jak zrobisz tak jak ona uważa, idiotyzm – a co ze Zbyszkiem?
- A co ma z nim być? – zapytałam, próbując się nie roześmiać. W jednym zdaniu porusza temat mojego męża i faceta z którym skutecznie próbowała mnie wyswatać. Ona była zdecydowanie nienormalna.
- Nie wiem, lubi Cię, Ty jego chyba też, więc?
- Jakie więc? Co Ty insynuujesz? Mamo jesteśmy jedynie znajomymi.
- Gdyby chciał być znajomym nie prosiłby o jakikolwiek kontakt z Tobą – przewróciła oczami i upiła łyk kawy, próbując ignorować moją rosnącą złość.
- Mamo przestań się wtrącać. To moje życie. Jak się tak ze Zbyszkiem świetnie dogadujesz to sama z nim porozmawiaj o mnie. Dać Ci jego numer? A może już wybrać i podać Ci go do telefonu? – nie chciałam krzyczeć zdecydowanie nie chciałam. Zamiast tego wybuchłam i po ostatnim słowie podniosłam się i ruszyłam w kierunku kuchni zupełnie ignorując matkę. To nie był dobry dzień na kłótnie, zdecydowanie nie był.
Śniadanie zjadłam szybko, w ciszy, sama w sporej kuchni czułam się dziwnie, stąd starałam się jeść jak najszybciej nie chcąc siedzieć tutaj ani chwili dłużej.  Matka zniknęła z salonu i mogłam się jedynie domyślać, gdzie tym razem poszła. Zapewne kogoś gnębić. Pytanie tylko gdzie? Ale to już nie było moje zmartwienie.
Parę minut po piętnastej przed domem zaparkował samochód Zbyszka i kilka chwil później usłyszałam pukanie do drzwi.
 - Przyjechałem wcześniej, mogą być korki o tej porze – stał naprzeciw mnie zmieszany, próbując wytłumaczyć to, że przyjechał wcześniej. Z uśmiechem na twarzy wpuściłam go do środka.
- Nie ma sprawy, chcesz coś do picia? Ja się tylko przebiorę i możemy iść – unikałam mimo to jego spojrzenia. Nie wiedziałam nawet czemu, może dlatego, że bałam się, że zobaczy to jak wielkim strachem napawa mnie wizja tej mszy i tego, że będę musiała przez to wszystko przechodzić ponownie. Bez słowa poszedł za mną do kuchni i tam, kiedy tak po prostu nalewałam wodę do tej pieprzonej szklanki cała się rozkleiłam i całkiem przypadkiem upuściłam trzymaną w dłoni szklankę z wodą właśnie.
Nie pozwolił mi zbierać tego szkła, które zaczęłam zbierać żałośnie łkając nie zważając na krew, która pojawiła się na moich dłoniach. Musiałam się skaleczyć ale nawet tego nie zauważyłam. Podszedł do mnie, bez większego trudu wziął na ręce i wyszedł z kuchni zostawiając ten cały bałagan i sadzając mnie na kanapie.
- Posiedzisz tutaj chwilę, ja to tam posprzątam i do Ciebie wrócę? – nie czekał jednak na moją odpowiedź, nim jednak odszedł pochylił się nade mną ucałował mnie w czoło i poszedł do kuchni zostawiając mnie samą. Po chwili wrócił niosąc tym razem już całą szklankę z wodą i chusteczki. Najpierw wypiłam wodę, potem on bez słowa wytarł z moich policzków łzy, wziął moja dłonie i przyjrzał się im.
- Trzeba to opatrzyć – powiedział cicho i gdy powiedziałam mu gdzie leży apteczka znowu zniknął mi z oczu po chwili wracając do mnie. Niósł miskę z ciepłą wodą i całe spore pudło z lekami i opatrunkami. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Siedziałam tak a on się zajął moim dłońmi. Nawet nie zauważyłam jak głęboko się poraniłam tym szkłem, że jego samego ubrudziłam i cała jego koszula była w mojej krwi.  Kiedy już opatrzył moje dłonie usiadł obok mnie i spojrzał się na mnie tak, że momentalnie w oczach stanęły mi po raz kolejny łzy. Martwił się. To było widać. A nie chciałam tego. Właśnie tego się bałam, że będzie mu mnie żal, że będzie chciał się o mnie troszczyć a ja tego przecież nie chciałam, nie na siłę.
- Chyba już nigdzie nie pojedziemy – powiedział cicho patrząc na zegarek wskazujący kilkanaście minut po szesnastej.
- Chyba nie -  opowiedziałam równie cicho, kiwając głową i wbijając wzrok w opatrunki na moich dłoniach.
- Chodź tutaj – nie pozwalając się prosić dwa razy bez słowa za jego namową usiadłam mu na kolanach przytulając się całym ciałem do niego, wtulając twarz w jego szyję i modląc się jedynie o to bym po raz kolejny się nie rozpłakała.
- Będzie wszystko dobrze – wyszeptał wprost do mojego ucha, powoli głaszcząc mnie po plecach bym się uspokoiła.
Nie wierzyłam w to. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Zaniosę Cię do łóżka, prześpisz się – to nie była propozycja, on po prostu zamierzał to zrobić – jak wstaniesz będzie lepiej.
- Nie chcę zostać tutaj sama – mruknęłam cicho unosząc głowę i patrząc na niego. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że wyglądałam jak kupka nieszczęścia.
- Zaczekam aż zaśniesz, dobrze? – zapytał cicho i podniósł się znowu biorąc mnie na ręce i kierując się tam gdzie mu powiedziałam, gdy zapytał gdzie jest mój pokój.  Położył się razem ze mną czekając aż zasnę po czym wyszedł niezauważenie zostawiając mi jedynie kartkę na biurku.

Zadzwoń jak wstaniesz.


Trzy słowa, nic więcej.

--------------------------
I znowu po raz kolejny muszę podziękować za wszystkie miłe komentarze, które są dla mnie naprawdę ważne bo dzięki temu chociaż wiem, że moje pisanie ma sens. Niedługo wyjeżdżam jednak postaram się, żeby codziennie pojawiał się rozdział mimo mojej nieobecności ;) 

5 komentarzy:

  1. Kurde... Popłakałam się... Masz talent i cieszę się, że piszesz! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :) Nominowałam Cię do Libster Award, ale są one troszkę inaczej zrobione niż wszystkie inne, dlatego myślę, że fajnie by było, gdybyś się też w to pobawiła :) Jeśli nie chcesz, to nie ma problemu, zrozumiem.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał... Dzięki. Zaraz zobaczę o co chodzi ;)

      Usuń
  3. Jaki ten Zbyszek jest opiekuńczy i kochany w życiu bym się po nim tego nie spodziewała;) Pozdrawiam i czekam na kolejny;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ale sie zrobił opiekuńczy i kochany, fajnie ;)
    super rozdział, czekam na nowy, ściskam :**
    http://uciekajacodprzeszlosci.blogspot.com/
    siatkarskielovestory.blogspot.com
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

« »