Home O mnie Czytam Spam Obserwuj

t

Together, to be
Od dawna myślałam o umieszczaniu swoich opowiadań w internecie jednak chyba zawsze brakowało mi tej odwagi potrzebnej do założenia bloga. Ostatnimi czasy przeglądając różne strony natknęłam się na niezliczoną ilość naprawdę dobrych opowiadań poświęconych właśnie naszym siatkarzom. Nie pamiętam od kiedy kibicuję naszej drużynie, nie pamiętam od kiedy tak bardzo interesuję się siatkówką ale trwa to już kilka ładnych lat. Mam nadzieję, że starczy mi siły i entuzjazmu na prowadzenie tego bloga jak najdłużej.
Layout by TYLER

poniedziałek, 9 września 2013

2 komentarze: |
Jestem świeżo po meczu Polaków z Rosjanami i powiem szczerze dawno, dawno, dawno się tak nie cieszyłam. Dawno też nie emocjonowałam się tak żadnym meczem - to chyba wina tego, że wreszcie udało mi się obejrzeć go na żywo, w hali, poczuć tą nieziemską atmosferę jaka tam panuje.
Nie pisałam sama nie wiem dlaczego, wiem jednak, że postaram się zrobić tutaj porządek i kontynuować to co zaczęłam o ile jeszcze ktoś będzie chciał to oczywiście czytać. Także do napisania!

niedziela, 21 lipca 2013

Brak komentarzy: |
Podczas ostatniej małej awarii komputera straciłam sporo rzeczy i tak się stało, że cały plik z opowiadaniem musiałam odzyskiwać z jakiś dziwnych odmętów dysku o których nie miałam pojęcia i niespodzianka wszystko co mam to trzy rozdziały w wersji pierwszej bez poprawek. Postaram się jak najszybciej nadrobić braki. Wybaczcie, wybaczcie, wybaczcie.


środa, 17 lipca 2013

5 komentarzy: |
Poranek okazał się być trudniejszy niż myślałam.  Ból głowy z którym się obudziłam był nie do zniesienia wizja dnia spędzonego z matką odciągającą mnie od mszy za Jakuba był straszna. Czasami zastanawiałam się czy aby na pewno ona mnie urodziła. Zaraz potem dochodziłam do wniosku, że jednak chyba tak bo jesteśmy zbyt do siebie podobne, na moje nieszczęście. Dopiero, kiedy wstałam i zrobiłam kilka kroków po pokoju przypomniałam sobie, że nie jestem ani przebrana, ani wczoraj wieczorem nie zawitałam w łazience. Cały makijaż spłynął z mojej twarzy razem z łzami. Nie chciałam nawet wiedzieć jak wyglądam. Bałam się własnego odbicia w lustrze. Ze strachu też nie spojrzałam na pocztę. Chociaż spodziewałam się odpowiedzi to nie byłam jej taka pewna i to sprawiało, że nie chciałam jej sprawdzać. Bo może nie odpisze, może go to wszystko zrazi do mnie. Nie chciałam wiedzieć co teraz siedziało w jego głowie po przeczytaniu tego wszystkiego. Może nawet stwierdzi, że nie jestem jeszcze gotowa na jakąkolwiek nową znajomość co wydawało mi się być bardzo realne. Jednak tego nie chciałam i miałam nadzieję, że będzie inaczej. Kiedy wyszłam z łazienki zaczął dzwonić mój telefon, numer Zbyszka pojawił się na ekranie a ja przez dłuższą chwilę bałam się nacisnąć tą cholerną zieloną słuchawkę w końcu jednak  odebrałam.
- Cześć – powiedziałam cicho, niepewna tego co zaraz mogę usłyszeć wolałam nie epatować zbyt wielkim entuzjazmem związanym z tą rozmową.
- Zawieźć cię na tą mszę? – też mówił cicho, niepewnie. Nie wiedziałam skąd ta cała niepewność i lęk przede mną? Moją reakcją? Chciał mnie zawieźć na mszę…  To było coraz bardziej porąbane.
- Nie wiem czy powinnam iść – westchnęłam, stałam w samym ręczniku na środku pokoju z telefonem. Woda ściekała mi z włosów po twarzy a to wcale jak się okazuje mi nie przeszkadzało.
- Chyba powinnaś a nie chcę, żebyś prowadziła samochód, widząc jak wczoraj zareagowałaś na samą rozmowę o nim, nie pozwoliłbym ci prowadzić – powiedział to wszystko na jednym wydechu by na koniec zamilknąć.
- Chcesz ze mną iść? – zmieszałam się, nie żeby mi to przeszkadzało, wydawało mi się, że to po prostu nie wypada.
- Nie. Chcę Cię jedynie zawieźć a potem odwieźć do domu – odpowiedział spokojnie i o dziwo już był opanowany a głos mu nie drżał tak jak na początku i tak jak mi cały czas.
- Przyjedziesz o 16?
- Przyjadę – i rozłączył się nie dając mi nic powiedzieć a ja jak stałam tak stałam nie wierząc w tą rozmowę przed chwilą. Co jest grane?
Bez zastanowienia rzuciłam się wręcz do laptopa z niecierpliwością czekając aż się włączy, aż się odpali poczta, aż sprawdzę skrzynkę odbiorczą i może zrozumiem co mu siedzi w głowie bo za Boga, nie miałam najmniejszego pojęcia o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Fakt faktem nie spodziewałam się odpowiedzi jednak miałam dwie wiadomości od Zbyszka, które otworzyłam z bijącym zdecydowanie zbyt szybko sercem.

Czytałem twoją wiadomość kilka razy. Za pierwszym razem nie mogła do mnie dojść jej treść. Za drugim razem nie podołałem i przerwałem w połowie, uświadamiając sobie przez co musiałaś przejść i że nie mam tak naprawdę pojęcia o tym co wtedy czułaś. Trzeci raz przeczytałem na spokojnie starając się wszystko pojąć i zrozumieć dokładnie by wiedzieć jedynie tylko to, że go kochałaś. Nie ma chyba słów, którymi mógłbym wyrazić jak bardzo mi przykro z powodu twojej straty, z powodu tego co musiałaś przejść przez ten ostatni rok i jak bardzo to było dla Ciebie bolesne. Wiem jedynie, że chciałbym zabrać ten twój cały ból, boję się jednak, że nie dam rady a nie chcę Cię zranić. Tego obawiam się najbardziej.
Nie wiem kto Cię w przeszłości zranił Amelio, bo domyślam się, że ktoś taki był. To by wyjaśniało ten twój strach, który widziałem w twoich oczach, gdy złapałem Cię za ramię wtedy w hali. Ktokolwiek to był, to Jakub Cię w jakiś sposób naprawił i nawet ja mogę być mu wdzięczny za to. Wiem, że nigdy mu nie dorównam. Nawet nie chcę mu dorównywać. Chcę byś jedynie wiedziała, że masz we mnie oparcie i nie ma tematu na jaki byś nie mogła ze mną porozmawiać. Mogę Ci jedynie obiecać, że kiedyś będzie dobrze… Jestem wdzięczny twojej matce, że dzięki niej mogłem Cię poznać.

Zbyszek

Cholera jasna co za facet. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle płakałam w tak krótkim czasie. Łzy same leciały mi z oczu i nie dowierzałam temu co przed chwilą przeczytałam.
Otworzyłam drugą wiadomość, była znacznie krótsza. Wysłana kilka godzin po poprzedniej.

Możesz być pewna, że nigdy Cię nie zranię. Obiecuję.

Koniec. Kolejny raz rozczulił mnie tak, że nie byłam w stanie zebrać myśli. To jednak nadal nie wyjaśniało tej dziwnej rozmowy przed chwilą. Chciałam zadzwonić jeszcze raz, zapytać co to wszystko miało znaczyć, dlaczego był taki… Nieobecny podczas tej rozmowy. Jednak sama nie wiedziałam czy aby ten telefon to jest dobry pomysł. Może faktycznie to nie był dobry pomysł. Odrzuciłam tą myśl dość szybko i dopiero wtedy spojrzałam na zegarek, dochodziła dwunasta.
Kiedy wreszcie się ubrałam, zeszłam z ociąganiem na dół. Spojrzenie matki, która siedziała w salonie i piła kawę było chyba gorzej niż mordercze. Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Jedziesz na tą mszę, prawda? – zapytała oschle, odstawiając kubek kawy na stolik.
- Jadę – odpowiedziałam krótko siadając na fotelu naprzeciwko niej.
- Po co? – kolejne pytanie, ton równie chłodny, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć.
- Bo tak wypada mamo – westchnęłam, nie chciałam tego kontynuować. Ta dyskusja zmierzała donikąd. Była kompletnie bezsensowna.
- Dobrze. Jedź, jak uważasz – to jej jak uważasz było najbardziej irytujące. Niby Ci pozostawia wolny wybór, jednak najlepiej będzie jak zrobisz tak jak ona uważa, idiotyzm – a co ze Zbyszkiem?
- A co ma z nim być? – zapytałam, próbując się nie roześmiać. W jednym zdaniu porusza temat mojego męża i faceta z którym skutecznie próbowała mnie wyswatać. Ona była zdecydowanie nienormalna.
- Nie wiem, lubi Cię, Ty jego chyba też, więc?
- Jakie więc? Co Ty insynuujesz? Mamo jesteśmy jedynie znajomymi.
- Gdyby chciał być znajomym nie prosiłby o jakikolwiek kontakt z Tobą – przewróciła oczami i upiła łyk kawy, próbując ignorować moją rosnącą złość.
- Mamo przestań się wtrącać. To moje życie. Jak się tak ze Zbyszkiem świetnie dogadujesz to sama z nim porozmawiaj o mnie. Dać Ci jego numer? A może już wybrać i podać Ci go do telefonu? – nie chciałam krzyczeć zdecydowanie nie chciałam. Zamiast tego wybuchłam i po ostatnim słowie podniosłam się i ruszyłam w kierunku kuchni zupełnie ignorując matkę. To nie był dobry dzień na kłótnie, zdecydowanie nie był.
Śniadanie zjadłam szybko, w ciszy, sama w sporej kuchni czułam się dziwnie, stąd starałam się jeść jak najszybciej nie chcąc siedzieć tutaj ani chwili dłużej.  Matka zniknęła z salonu i mogłam się jedynie domyślać, gdzie tym razem poszła. Zapewne kogoś gnębić. Pytanie tylko gdzie? Ale to już nie było moje zmartwienie.
Parę minut po piętnastej przed domem zaparkował samochód Zbyszka i kilka chwil później usłyszałam pukanie do drzwi.
 - Przyjechałem wcześniej, mogą być korki o tej porze – stał naprzeciw mnie zmieszany, próbując wytłumaczyć to, że przyjechał wcześniej. Z uśmiechem na twarzy wpuściłam go do środka.
- Nie ma sprawy, chcesz coś do picia? Ja się tylko przebiorę i możemy iść – unikałam mimo to jego spojrzenia. Nie wiedziałam nawet czemu, może dlatego, że bałam się, że zobaczy to jak wielkim strachem napawa mnie wizja tej mszy i tego, że będę musiała przez to wszystko przechodzić ponownie. Bez słowa poszedł za mną do kuchni i tam, kiedy tak po prostu nalewałam wodę do tej pieprzonej szklanki cała się rozkleiłam i całkiem przypadkiem upuściłam trzymaną w dłoni szklankę z wodą właśnie.
Nie pozwolił mi zbierać tego szkła, które zaczęłam zbierać żałośnie łkając nie zważając na krew, która pojawiła się na moich dłoniach. Musiałam się skaleczyć ale nawet tego nie zauważyłam. Podszedł do mnie, bez większego trudu wziął na ręce i wyszedł z kuchni zostawiając ten cały bałagan i sadzając mnie na kanapie.
- Posiedzisz tutaj chwilę, ja to tam posprzątam i do Ciebie wrócę? – nie czekał jednak na moją odpowiedź, nim jednak odszedł pochylił się nade mną ucałował mnie w czoło i poszedł do kuchni zostawiając mnie samą. Po chwili wrócił niosąc tym razem już całą szklankę z wodą i chusteczki. Najpierw wypiłam wodę, potem on bez słowa wytarł z moich policzków łzy, wziął moja dłonie i przyjrzał się im.
- Trzeba to opatrzyć – powiedział cicho i gdy powiedziałam mu gdzie leży apteczka znowu zniknął mi z oczu po chwili wracając do mnie. Niósł miskę z ciepłą wodą i całe spore pudło z lekami i opatrunkami. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Siedziałam tak a on się zajął moim dłońmi. Nawet nie zauważyłam jak głęboko się poraniłam tym szkłem, że jego samego ubrudziłam i cała jego koszula była w mojej krwi.  Kiedy już opatrzył moje dłonie usiadł obok mnie i spojrzał się na mnie tak, że momentalnie w oczach stanęły mi po raz kolejny łzy. Martwił się. To było widać. A nie chciałam tego. Właśnie tego się bałam, że będzie mu mnie żal, że będzie chciał się o mnie troszczyć a ja tego przecież nie chciałam, nie na siłę.
- Chyba już nigdzie nie pojedziemy – powiedział cicho patrząc na zegarek wskazujący kilkanaście minut po szesnastej.
- Chyba nie -  opowiedziałam równie cicho, kiwając głową i wbijając wzrok w opatrunki na moich dłoniach.
- Chodź tutaj – nie pozwalając się prosić dwa razy bez słowa za jego namową usiadłam mu na kolanach przytulając się całym ciałem do niego, wtulając twarz w jego szyję i modląc się jedynie o to bym po raz kolejny się nie rozpłakała.
- Będzie wszystko dobrze – wyszeptał wprost do mojego ucha, powoli głaszcząc mnie po plecach bym się uspokoiła.
Nie wierzyłam w to. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Zaniosę Cię do łóżka, prześpisz się – to nie była propozycja, on po prostu zamierzał to zrobić – jak wstaniesz będzie lepiej.
- Nie chcę zostać tutaj sama – mruknęłam cicho unosząc głowę i patrząc na niego. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że wyglądałam jak kupka nieszczęścia.
- Zaczekam aż zaśniesz, dobrze? – zapytał cicho i podniósł się znowu biorąc mnie na ręce i kierując się tam gdzie mu powiedziałam, gdy zapytał gdzie jest mój pokój.  Położył się razem ze mną czekając aż zasnę po czym wyszedł niezauważenie zostawiając mi jedynie kartkę na biurku.

Zadzwoń jak wstaniesz.


Trzy słowa, nic więcej.

--------------------------
I znowu po raz kolejny muszę podziękować za wszystkie miłe komentarze, które są dla mnie naprawdę ważne bo dzięki temu chociaż wiem, że moje pisanie ma sens. Niedługo wyjeżdżam jednak postaram się, żeby codziennie pojawiał się rozdział mimo mojej nieobecności ;) 

poniedziałek, 15 lipca 2013

5 komentarzy: |


Obiecałam, że napiszę do niego i zaraz po tym jak zamknęłam za nim drzwi bez słowa zamknęłam się w swoim pokoju chcąc w ciszy i spokoju dojść do ładu sama ze sobą i… Napisać do niego.
Nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiałam, nikomu tak naprawdę jeszcze nie powiedziałam tak naprawdę wszystkiego. Mamie? Nie potrafiłam rozmawiać z nią szczerze o swoich uczuciach wiedząc jakie ona ma podejście a wszyscy inni bliscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem w tej kwestii i nie mogłam liczyć na żadną szczerość w tym przypadku z ich strony. Miałam jedynie nadzieję, że Zbyszek nie będzie tak jak reszta i nie zacznie się nade mną z tego powodu litować.

Chciałeś wiedzieć co mi zepsuło dzisiaj humor? Opowiem Ci, jednak jeśli pozwolisz powiem o wszystkim od początku, byś chociaż odrobinę mógł zrozumieć mnie, moje dzisiejsze zachowanie a i przy tym będziesz mógł się zastanowić czy aby na pewno chcesz nadal utrzymywać ze mną kontakt. Nie należę do najszczęśliwszych osób na świecie. Nie potrafię tak naprawdę się cieszyć, bo w głowie mam tak naprawdę nadal tylko jedno i mam nadzieję, że to zrozumiesz. Nie chcę zbywać Cię i udawać, że ten temat nie istnieje. Robiłam to przez ostatni rok i nikomu to nie wyszło na dobre. Raczej sama siebie dobijałam udawaniem, że nie ma problemu. Nie potrafiłam o tym mówić i bałam się, że nikt nie będzie też chciał tego słuchać. A teraz jesteś Ty i tego strachu i lęku już nie ma.
To nie jest przyjemna historia, to nie jest też łatwa historia i z pewnością Tobie nie będzie łatwo czytać o facecie, którego nadal, gdzieś tam w głębi kocham. Nie czytaj tego teraz, jeśli nie chcesz smutku. Nie czytaj tego, jeśli jest Ci źle i pod żadnym pozorem nie żałuj mnie. To najgorsze co może być. To nie jest jedyna rzecz, którą skrywam jednak jest to jedyna rzecz o której nie boję się Ci powiedzieć.
W zasadzie w moim życiu nie było zbyt wielu facetów z mojej i tylko mojej winy. Nie potrzebowałam ich, nie chciałam pchać się w związki, bojąc się zranienia, rozstania tego wszystkiego co nieprzyjemne a nieodłączne w związkach. Mając 19 lat wyjechałam z domu, żeby studiować w Warszawie. Dość szybko dostałam stypendium, międzynarodowe wymiany i tak naprawdę od kilku lat moje życie toczyło się na zmianę to w Berlinie to w Warszawie. W Berlinie zaczęłam uczęszczać na praktyki do instytutu w którym na obecną chwilę pracuję. No i tam poznałam Jego. Żeby było ciekawiej był moim… Był moim przełożonym, którego od pierwszej chwili naprawdę polubiłam. Nie chciałam się angażować, zresztą to byłoby niepoprawne i nie planowałam tego, że się zaangażuję i zacznie mi zależeć. To przyszło z czasem, wtedy kiedy moja pozycja w jakiś sposób się ugruntowała i miałam pewność, że nie będzie żadnych durnych plotek, a te przecież pojawiają się zawsze. Zwłaszcza w takich sytuacjach.
Był starszy  i to sporo, bo równe 11 lat. Niby nic takiego, jednak dla wielu to jest nadal ogromna różnica, dla mnie też wtedy była ogromna i to było głównym powodem dla którego starałam się trzymać od niego z daleka.  Nawet nie zauważyłam kiedy od zwykłego zauroczenia przeszło do czegoś więcej a w efekcie tego on mi się oświadczył i po dwóch latach wzięliśmy ślub w sekrecie przed całą rodziną, czego nadal nie wybaczyła mi ani moja matka, ani jego rodzice. Stwierdzili, że odebraliśmy im coś, czego nie da się zrekompensować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam ani o chorobie Jakuba ani o tym, że nie za wiele życia mu pozostało.
Miał chore serce. Ukrywał to przed światem. Ukrył to przede mną. Wstydził się tego.  Dowiedziałam się, że jest chory przypadkiem. Wyjechał na kilka dni, miał jakieś odczyty w Paryżu na zjeździe jakichś naukowców czy czegoś takiego. Ja nie jechałam chcąc przygotować nasze pierwsze wspólne święta. To było tuż przed Wigilią. Naszą pierwszą wspólną Wigilią.
Kupiłam choinkę. Mieliśmy spędzić we dwoje i następnego dnia pojechać do moich rodziców  a dzień później do jego do Torunia. Sprzątałam jego pokój. Zebrałam leżące na podłodze zapisane jego ręką notatki i chciałam schować je do szuflady jego biurka. Szuflada była wypchana różowymi wydrukami elektrokardiogramów.
Miał w tej szufladzie ponad 360 elektrokardiogramów!
Wystawionych przez szpitale z większości miast w Polsce,  Niemczech, duża część pochodziła z paryskiego szpitala. Oprócz tego były tam wypisy z kilkunastu szpitali, rachunki za leczenie w kilku językach, dwa stetoskopy, niewykorzystane recepty, skierowania do klinik, diagnozy psychoterapeutów i psychiatrów, kopie oświadczeń o jego zgodzie na zabiegi elektrycznego wyrównywania rytmu, igły do akupunktury, napoczęte opakowania z tabletkami, wydruki stron internetowych dotyczących arytmii i tachykardii.
Od 12 lat miał zdiagnozowaną napadową Arrythmia Absoluta. Tylko w czasie, gdy ja go znałam miał wykonywanych w pełnej narkozie osiem zabiegów kardiowersji czyli wyrównywania rytmu serca szokiem prądu elektrycznego. Ostatnią kardiowersję robiono mu w Berlinie. Na dwa tygodnie zanim odkryłam tę wypchaną wydrukami EKG szufladę. Miał tam jakiś odczyt, pamiętam to bo potem powiedział mi, że musi coś pilnie załatwić i wyjechał na dwa dni. Ataku musiał dostać w czasie odczytu…
Tylko to nie było tylko serce. To nie serce go zabiło. Mięsak Ewinga, wiesz co to?
To taki paskudny nowotwór kości. Wszystkie najgorsze możliwości wyczerpał właśnie on. Nie tylko ten mięsak, dorwał się także do jej trzustki i wątroby. Dodaj do tego ledwie utrzymujące go przy życiu serce. I tak w ciągu kilku miesięcy pozostał z niego ledwie cień a ja… A ja zamieszkałam wręcz w szpitalu razem z nim. Ostatnie jego dni były kurewsko bolesne nie tylko dla mnie, bo wiedziałam, że go stracę. Ale także dla niego. To dla mnie walczył nawet wtedy, kiedy nie miał siły i jego organizm nie znosił każdej następnej dawki leków. Nadszedł nawet moment, kiedy to jemu było wszystko jedno a ja z egoistycznych pobudek namawiałam go na następne leczenie, następną terapię. Żadna z nich nie pomogła tylko tak naprawdę jeszcze bardziej go osłabiała i wyniszczała organizm do cna.  Były momenty, kiedy nie miał sił ze mną rozmawiać, całe dnie leżał nieprzytomny w tym szpitalu a ja nie mogłam nic ale to nic zrobić. Najbardziej bolało mnie to, że walczył z chorobą dla mnie i to było chyba najgorsze co mogło mi się przytrafić. Świadomość, że jestem odpowiedzialna za te wszystkie jego cierpienia, przez które przechodzi wraz z każdą kolejną chemioterapią. Po ośmiu miesiącach w co nikt nie mógł uwierzyć, po ośmiu miesiącach 19 dniach i 11 godzinach od chwili w której weszłam do szpitala w którym leżał odszedł. Tak po prostu, po cichu, nawet nie zauważyłam kiedy powoli uchodziło z niego życie.  Nie poszłam na pogrzeb, ani razu nie byłam na jego grobie tak naprawdę nie potrafiąc z tym wszystkim się pogodzić i normalnie funkcjonować po jego stracie. Pojutrze jest rocznica jego śmierci. To już będzie rok. Stąd to całe moje irracjonalne zachowanie. Przed twoim wejściem rozmawiałam właśnie o Jakubie z matką i cała się rozsypałam pod wpływem tych wspomnień.
Przepraszam, że Ci o tym mówię, przepraszam, że każę Ci to czytać i mówię Tobie o facecie, którego nadal kocham. To trochę durne, głupie i kompletnie nierozsądne z mojej strony.  Tylko wiesz… Ufam Tobie i mam nadzieję, że to co przed chwilą przeczytałeś niczego między nami nie zmieni. Chciałam być z Tobą szczera. Chciałam byś wiedział na co się piszesz utrzymując kontakt ze mną.
Amelia.

Płakałam pisząc to. Każde słowo było wyzwaniem. Każde wspomnienie, które przywoływałam pisząc to ciosem i to cholernie bolesnym. Jednak myśl, że wreszcie przed kimś się otworzyłam i powiedziałam o tym wszystkim pomagała w pisaniu i wylaniu wszystkiego co się kłębiło we mnie od kiedy dowiedziałam się o chorobie Jakuba, od kiedy stałam się stałym gościem w szpitalu. Zastanawiałam się nie raz co ja takiego musiałam uczynić, że całe moje życie było pełne nie tylko cierpień fizycznych bo do tych z czasem się przyzwyczaiłam tak samo jak do tych blizn, które mi pozostały po tym. Było to częścią mnie i musiałam to zaakceptować. Ale nie dość, że w ten sposób zostałam doświadczona to potem odebrano mi osobę, którą kochałam zadając taki cios przed którym nie da się uchronić, obronić. Cierpienie było integralną częścią mnie jak się okazuje.
Nie czekałam już na odpowiedź od Zbyszka, nawet nie liczyłam, że taka się dzisiejszego wieczoru pojawi. Bez przebierania się, bez niczego zakopałam się pod kołdrę chcąc jak najszybciej zasnąć. Jedynie podświetlony ekran komórki nie pozwalał mi tego zrobić po którym sięgnęłam z ociąganiem. Jedna nowa wiadomość od nieznanego mi kompletnie numeru. Domyślałam się kto to mógł być.

Śpij dobrze i nie zamartwiaj się, cokolwiek to jest, będzie lepiej.

Patrząc na tego smsa po raz kolejny nie mogłam opanować napływających do oczu łez. Cholera jasna, co się ze mną działo. Jeżeli chciał w jakiś sposób mnie zdobyć, to miał mnie całą. Przez ostatni rok ludzie troszczyli się o mnie, to jasne. Traktowali jak jajko, tematu Jakuba nie poruszali robili wszystko, żebym mogła żyć w bańce mydlanej. Jednak nikt tak naprawdę nie zatroszczył się o mnie jako o mnie. Wszystko chyba to co robili było podyktowane strachem, żebym niczego głupiego sobie nie zrobiła. Zapewne też bali się mnie i tego jak te wszystkie doświadczenia mnie zmieniły. Nikt jednak nie zainteresował się mną tak jak zrobił to Zbyszek za co byłam mu niezmiernie wdzięczna i nie wiedziałam nawet jak w takim sposób mogłabym mu się odwdzięczyć. To było naprawdę wiele dla mnie. 

--------------------
Tyle pozytywnych komentarzy! Dziękuję, dziękuję wam za te wszystkie pochlebne opinie. Aż chce się dla was pisać. Dzisiaj rozdział wyjaśniający chociaż odrobinę przeszłość Amelii, jednak to nie wszystko co się tam w niej tak naprawdę kryje. Jeszcze sporo mi zostało asów w rękawie, żeby uprzykrzyć jej życie jeszcze bardziej. Przyznaję jestem sadystką jeśli chodzi o główne postaci :D

A ten post i w sumie całokształt inspirowany twórczością J.L Wiśniewskiego, który naprawdę potrafi pewne czułe struny poruszyć w taki sposób, że nie da się nie czasami nie płakać. 




sobota, 13 lipca 2013

10 komentarzy: |
W chwilach ostatecznego lęku kocha się chyba każdego, kto wtedy przy nas jest. Wystarczy, że jest blisko nas. Ktokolwiek to jest. Może ja jeszcze nie kochałam.  Jak można kochać po wymienieniu kilkudziesięciu wiadomości? Jeśliby wydawało mi się, że kocham po takim czasie to byłoby ze mną gorzej niż przypuszczałam. Było mi jeszcze daleko do tego bądź co bądź ostatecznego uczucia. Nie było tęsknoty jedynie to irytujące oczekiwanie. Nie było uczuć głębokich ale podekscytowanie, które potęgowało irytację wywołaną… Oczekiwaniem. To czekanie było najgorsze. Niecierpliwiłam się, nie mogłam znaleźć sobie miejsca i chodziłam z kąta w kąt próbując przemówić sobie do rozsądku.  Jednak biorąc pod uwagę jak wyglądał ostatni rok w moim życiu ta bliskość, która objawiła się właśnie w tym mailach była dla mnie ważna i szybciej zaczynało mi zależeć niż powinno i szybciej się przywiązałam po dwóch dniach o ironio.

Środa jednak nadejdzie prędzej czy później i nie ma takiej opcji, która pozwoliłaby przyspieszyć czas i sprawić, że środa nadejdzie zaraz, już teraz.  Nadal pisałam z jak przypuszczałam Zbyszkiem pozwalając mu, żeby poznał mnie jeszcze lepiej o ile to możliwe poprzez wymienianie wiadomości. Pytał o wszystko a ja odpowiadałam bez zastanowienia. Czy wolę zimę czy lato. Dlaczego przeprowadziłam się do Berlina. Zadawał mnóstwo pytań dotyczących mojej pracy a ja po prostu odpisywałam cierpliwie wyjaśniając wszystko. Rozwodziłam się na tematy o których nigdy nie przypuszczałam, że będę dyskutować.  Nie mówiłam za to ani słowem o swojej przeszłości zwłaszcza tej bolesnej o której ciężko mówić spokojnie. Nie wytłumaczyłam mu dlaczego na pytanie o to czego najbardziej się boję odpisałam, że boję się dotyku. To był jeden z wielu fragmentów mojego życia, który chcę wymazać z pamięć. Efektem tamtych zdarzeń właśnie był ten paniczny lęk przed dotykiem obcej osoby, na który reagowałam bardzo gwałtownie. I on nie drążył tego tematu, chyba zauważając, że nie chcę o nim rozmawiać.
Tak minął cały poranek wtorkowy i popołudnie wtorkowe i wieczór wtorkowy a także noc wtorkowa podczas, której próbowałam się spakować i położyć  spać chociaż nad chwilę przed kolejną podróżą do Katowic, by przypadkiem nie zasnąć w czasie podróży, by nie spowodować wypadku i w ostateczności nie zakończyć swojego marnego życia na niemieckiej autostradzie w czarnym Audi od ojczyma. To nie była wizja idealnego końca mojego życia.  Jednak nie miałam ani jak się spakować, ani jak położyć. Przyrosłam wręcz do laptopa.
O piątej trzydzieści zmiękłam. Zasnęłam nie odpisując na ostatnią wiadomość z laptopem na kolanach w fotelu.  Rano przywitała mnie wiadomość wysłana o szóstej.

Musiałaś zasnąć, znowu Cię zatrzymałem przed komputerem. Przepraszam. Dzisiaj mnie nie będzie, napiszę jak tylko wrócę do siebie.

Uśmiechałam się do siebie czytając tą wiadomość. Coraz więcej było dowodów na to, że to ze Zbyszkiem przez ten cały czas rozmawiałam i cieszyło mnie to przeogromnie. Bo jednak wykazał sporo starań, żeby się jakoś do mnie dobrać. Jakkolwiek to brzmiało, to jednak dobrał się do mnie i to z tej strony z której nie spodziewałam się.
Rano chcąc wyrobić się na tą piętnastą wręcz w tempie ekspresowym do walizki wpakowałam to co wpadło mi pod ręce i po szybkim prysznicu już siedziałam w samochodzie kierując się w stronę drogi wylotowej z Berlina.
Chcąc dojechać jak najszybciej po drodze złamałam niezliczoną ilość przepisów, przekraczałam prędkość gdzie tylko się dało. Przy okazji wypaliłam całą paczkę papierosów tuż przed granicą i nie chcąc tracić czasu na zatrzymywanie się i kupienie nowej przez następne godziny odczuwałam nikotynowy głód, którego nie znosiłam. Dopiero gdy zajechałam do Katowic zatrzymałam się i kupiłam na stacji benzynowej dwie paczki na zapas, nie chcąc doprowadzić do takiej sytuacji jaka miała miejsce dzisiaj.
Mama już czekała raz po raz wyglądając za mną przez okno, co o dziwo mnie ucieszyło. Zaparkowałam swoje Audi na ulicy, zostawiając podjazd wolny dla naszego gościa.
- Jesteś nareszcie. Już chciałam wydzwaniać do Ciebie gdzie się podziałaś – nawet nie zauważyłam, kiedy zdążyła moja rodzicielka wybiec z domu i w kilku chyba susach dopaść do mnie – musisz się przecież przebrać, uszykować, kiedy chcesz to wszystko zrobić – zmarszczyłam nos słysząc o tym jej szykowaniu się. To nie mogło zwiastować niczego dobrego.
- Przestań, co Ci się nie podoba w moim obecnym stroju – spojrzałam na zwykłe dżinsy i jasny podkoszulek, które narzuciłam na siebie na kilka minut przed wyjazdem.
- Amelio jak zwykle żarty się ciebie trzymają, ale nie pozwolę, żebyś wyglądała jak pospolita dziewucha przy nim, no już, już chodź – i nie czekając na mnie skierowała się w stronę drzwi wejściowych odwracając raz po raz głowę i poganiając mnie gestem dłoni. To był jakiś koszmar. Chociaż jak się później okazało najgorsze miało być dopiero przede mną.
To co moja matka postanowiła zrobić ze mną było… Dziwne, okropnie dziwne ale przy tym chyba naprawdę chciała, żebym chociaż raz dobrze czuła się sama ze sobą. Mogłam uważać, że moja matka jest pusta, bo z pewnością w jakiejś części to była prawda, ponieważ koncentrowała swoją uwagę głównie jeśli nie tylko na wyglądzie, ale nie znałam innej kobiety, która tak dobrze znała się na tym jak być właśnie tą kobietą. Była ucieleśnieniem wszystkich cech, które ta idealna kobieta, przykładna powinna mieć. Nie była ani głupia, ani infantylna, jednak miała coś takiego w sobie, że faceci nie mogli odwrócić od niej wzroku bo emanowała tym wszystkim czym powinna, była jak ta bezbronna księżniczka z tej cholernej wieży. Mężów zmieniała często i po każdym rozwodzie nie miała problemu w znalezieniu następnego a żeby było jeszcze ciekawiej każdego męża to ona porzucała, kiedy po prostu miała go dość, kiedy małżeństwo się rozsypywało bo jednak związki z pracoholikami do najłatwiejszych nie należą. I gdzieś tam w głębi ją za to podziwiałam, że potrafi to wszystko a ja byłam totalnym jej zaprzeczeniem z czym długo nie mogła się pogodzić. Kilka minut przed siedemnastą stałam w swojej sypialni przyglądając się sobie w lustrze. Zmusiła mnie bym ubrała sukienkę co zrobiłam z ogromnym ociąganiem jednak jak się okazało wcale ten ubiór nie zrobił mi krzywdy jak myślałam na początku. Uwydatnił to co powinien był uwydatnić a wszelkie mankamenty w subtelny sposób zakrył. Nie było widać ani jednej z moich szkaradnych blizn a to one zazwyczaj stały na przeszkodzie, jeżeli chodzi o ubranie czegoś co odkrywało więcej ciała niż zakrywało.

Zeszłam do kuchni chcąc jeszcze raz matce za wszystko podziękować, jednak rozmawiała przez telefon. Więc czekając aż skończy rozmawiać jeszcze kręciłam się wokół stołu w jadalni poprawiając jeszcze pewne drobiazgi, gdy skończyła rozmowę wróciłam do niej pytając kto dzwoni bo minę miała nie za ciekawą.
- Rodzice Jakuba dzwonili i pytali się czy przyjdziesz na mszę, wiesz… Rocznica – zmarszczyłam brwi patrząc na mamę z niedowierzaniem.
- Skoro chodzi o mnie, dlaczego nie zadzwonili na moją komórkę? – zapytałam cicho, próbując nie denerwować się i zaraz nie wybuchnąć.
- Dobrze wiesz, że nadal mają do ciebie żal za to wasze małżeństwo i wiesz jakie mają zdanie o Tobie, mimo wszystko wypadało, żeby cię zaprosili i właśnie to zrobili – nie pozwoliłam jej nawet dokończyć mówić bo sama się wtrąciłam.
- I zrobili to zapraszając mnie przez ciebie tak? – westchnęłam zirytowana i usiadłam na krześle, próbując opanować natłok myśli, jaki teraz kłębił się w mojej głowie.
- Zapewne stwierdzili, że jeżeli zadzwonią do mnie i zaproszą cię przeze mnie to nie przyjdziesz i dobrze myśleli powinnaś ruszyć dalej – powiedziała zdecydowanie akcentując to, że mam ruszyć dalej i, że mam nigdzie nie iść.
- Mamo ja rozumiem, że uważasz, że rok żałoby to zbyt wiele, że wystarczyłby miesiąc, żeby zachować przyzwoitość, ale nie jestem tobą i na pewno pojawię się na tej mszy za Jakuba, rozumiemy się? – zapytałam nawet nie patrząc jej w oczy. Nie potrafiłam zrozumieć jej podejścia do tego wszystkiego. To nie był byle kto, nie zmarł mój chłopak, którego znałam tydzień, lecz mąż, najważniejszy facet w moim życiu a ona zachowywała się właśnie tak jakby to był byle kto.
- Nie mam obrączki, ruszyłam naprzód jeśli nie widzisz, bo właśnie tutaj przyjechałam i nie myśl, że nic nie wiem o Zbyszku i o tym, że dałaś mu namiary na mnie, ale błagam Cię w tej jednej kwestii po prostu się nie wtrącaj, dobrze? – nie pozwoliłam jej nawet odpowiedzieć bo roztrzęsiona, wspomnieniami, które nadeszły wraz z chwilą, gdy poruszyła temat Jakuba nie byłam w stanie ani dłużej siedzieć w tej kuchni. Bez słowa wyszłam, wyciągnęłam z kieszeni kurtki papierosy i zakładając byle jakie buty na nogi wyszłam przed dom chcąc w spokoju zapalić i uspokoić się przed przyjazdem Zbyszka. Nie spodziewałam się jednak tego, że już mógł tu być i kiedy podpalałam papierosa usłyszałam trzask zamykanych drzwi od samochodu i kilka chwil później pojawił się przede mną mężczyzna dla którego tak naprawdę tutaj przyjechałam.
- Cześć – przywitałam się z nikłym uśmiechem na twarzy, gasząc tak naprawdę dopiero zaczętego papierosa.
- Co Ty… Co Ty tutaj robisz? – żadnego cześć, dzień dobry, jedynie szok malujący się na jego twarzy i to zdziwienie, które było bądź co bądź komiczne.
- Stoję – stwierdziłam dość szybko, w duchu śmiejąc się z jego reakcji na moją osobę.
- Miało Cię tu nie być – nadal stał kilka kroków ode mnie, lustrując mnie wzrokiem od stóp po czubek głowy.
- Przyjechałam – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy napawając się tym jego zdziwieniem i szokiem. O to przecież chodziło  - może nie stójmy tak na dworze bo moja matka zdecydowanie dzisiaj pozbawi mnie głowy, chodź do środka.  Kiedy był już za mną pochylił się i szepnął, że naprawdę pięknie wyglądam.
I z miejsca ruszyłam w kierunku drzwi , gdy tylko weszłam krzyknęłam dość głośno, że Zbyszek przyjechał i zaraz oboje, Andrzej z matką pojawili się w przedpokoju witając siatkarza zaś ja oddaliłam się wykorzystując to zamieszanie powstałe w wyniku jego przybycia.
Humor, który od rana mi dopisywał po tej krótkiej rozmowie z mamą i tym dziwnym jej telefonem nagle gdzieś runął i wcale zobaczenie Bartmana mi nie pomogło w powrocie do tamtego stanu. Było tak samo a może nawet gorzej bo jakiś durny głosik w głowie powtarzał w kółko, że właśnie zdradzam w jakiś sposób Jakuba a ja głupia w to wierzyłam.  Dopiero głos mamy, że zaraz poda do stołu wytrącił mnie z transu w który popadłam i wróciłam do jadalni przepraszając za to, że tak znikłam i sztucznie się uśmiechając nie chcąc psuć tego wieczoru. Przez kilka następnych godzin Zbyszek głównie rozmawiał z Andrzejem a ja w nadziei na szybki koniec tego wieczora udawałam zainteresowaną ich dyskusją co jakiś czas odpowiadając na jakieś pytania tak naprawdę bez sensu. Dopiero na koniec, gdy mama wraz z ojczymem opuścili na moment jadalnię zostawiając nas samych bez ogródek Zbyszek spojrzał się na mnie i uraczył mnie tym spojrzeniem, któremu się nie odmawia.
- Co jest?  - zapytał cicho, nie spuszczając swoich oczu z moich.
- Nic, naprawdę nic – spuściłam wzrok i błądziłam nim gdzieś tak naprawdę tylko po to by chociaż w ten sposób uciec od niego na sekundę.
- Amelio – to jego Amelio w jednej chwili okropnie mnie rozczuliło i nie mogłam znaleźć żadnych słów na powiedzenie co tak naprawdę się dzieje – przecież widzę – dodał chwilę później ujmując delikatnie mój podbródek i unosząc twarz do góry tak by mógł spojrzeć mi w oczy.
- Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać, nie teraz – tym razem jednak zdołałam utrzymać ciężar jego spojrzenia.  To był dokładnie ten sam facet, który od kilku dni zawładnął nie tylko moje myśli ale także skrzynkę odbiorczą.
- A napiszesz mi? – i w tym momencie na jego twarzy pojawił się ciepły, szeroki uśmiech, którego się nie spodziewałam. Myślałam, że będzie się wymigiwał od powiedzenia prawdy na temat ostatnich dni, równie dobrze mogłam sobie uroić, że to on stał za tymi wiadomościami a tu jak się okazuje po raz kolejny mnie zaskoczył. Sam się przyznał a na dodatek… Cholera jasna.
- To ty – gdzieś zniknęły te wszystkie ponure myśli i na twarz wkradł się nikły uśmiech.
- To ja, przepraszam, że nie napisałem od razu, że to ja, po prostu – westchnął i tym razem to on się zmieszał i uciekał ode mnie wzrokiem, zastanawiając się nad dobrą odpowiedzą – myślałem, że w ten sposób będzie nam łatwiej nawiązać kontakt, niż gdybym na starcie zaczynał od tego, że cześć jestem Zbyszek Bartman, jestem siatkarzem, tłumy dziewczyn na mecze przychodzi w koszulkach z moim nazwiskiem, to wcale nie pomaga wiesz?
- I masz mojego e-maila od mojej matki, tak? – zapytałam śmiejąc się już tym razem cicho z tej całej sytuacji.
- Mam od twojej matki, a dzisiaj miała dać mi twój numer, no ale nie wiem czy to aktualne – pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie mogąc zrozumieć, kiedy zdołał ten adres od niej wziąć, bo przecież nie widzieli się po wyjściu z hali, no chyba że o czymś nie wiedziałam.
- Kiedy go dostałeś?
- Zaraz po meczu, gdy rozmawialiśmy napisała mi na kartce, niczego nie zauważyłaś bo błądziłaś gdzieś myślami stojąc z boku a powiedziała, że to najlepszy sposób, żeby się z tobą skontaktować– uśmiech z jego twarzy nie znikał a ja po prostu… Miękłam zupełnie.
- Czekaj, czekaj, czekaj. Czyli nim ze mną porozmawiałeś już miałeś mój adres?
- Cóż rozmowa z tobą utwierdziła mnie tylko w tym, że dobrze zrobiłem – to mnie zaskoczyło, naprawdę. Jednak dalsza rozmowa nie miała już żadnego sensu bo wrócili z kuchni mama z Andrzejem przerywając nam rozmowę.
- Ja już się będę zbierał – powiedział Zbyszek, kiedy usiedli przy swoich miejscach i sam wstał, zasuwając za sobą krzesło.
- Ale dlaczego Zbyszku, jeszcze zaraz ciasto  bym wyciągnęła – moja mama spojrzała na niego z tą swoją niezadowoloną, zawiedzioną miną i smutnymi oczami.
- Pani Elu z wielką przyjemnością bym został dłużej jednak muszę jeszcze wrócić do domu a droga długa, poza tym nie chcę nadużywać państwa gościnności – nie było mowy, żeby został na dłużej i zapewne nawet cała patera  różnorakich ciast nie wpłynęłaby na jego decyzję.
- Cóż… To wielka szkoda, to był naprawdę miły wieczór. Amelio odprowadzisz Zbyszka do drzwi? – zapytała mnie, obdarzając przy tym spojrzeniem, które nie znało słowa nie.
- Tak, tak oczywiście – nie czekając na nic wstałam od stołu i razem ze Zbyszkiem, który jeszcze przez chwilę żegnał się z pozostałymi członkami mojej rodziny ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych.


- Było naprawdę miło – powiedział zakładając kurtkę i czekając aż otworzę mu drzwi.
- Faktycznie – kiwnęłam głową i z powodu drżenia dłoni nie mogłam otworzyć kluczem zamkniętych drzwi, klęłam w myślach na czym ten świat stoi i Zbyszek zamiast przyglądać się moim nieporadnym próbą sforsowania zamka, zabrał klucze z moich rąk po czym sam je otworzył, oddając mi zaraz potem klucze.
- Tak więc… Dobranoc – powiedziałam stojąc w progu. To była jedna z najbardziej niezręcznych chwil w moim życiu. Oboje chcieliśmy wykonać jakiś krok do przodu, jednak żadne z nas nie potrafiło chyba go zrobić, niepewne co ta druga osoba tak właściwie czuje. Kiedy już byłam pewna, że się odwróci ruszy w stronę swojego auta i odejdzie podszedł jeszcze do mnie i złożył naprawdę delikatny pocałunek na moim policzku.
- Napisz mi później co tak zepsuło dzisiaj twój humor, dobrze? – szepnął mi wprost do ucha.
Kiwnęłam jedynie głową niezdolna do wyduszenia z siebie ani słowa. Dopiero, gdy miał już zamykać drzwi swojego samochodu i odjechać zdołałam się odezwać.
- Masz mój numer? – i zamiast doczekać się odpowiedzi zobaczyłam jedynie ten szeroki uśmiech, którym obdarzał mnie od początku dzisiejszego spotkania i bez słowa odjechał a ja głupia jeszcze przez kilka chwil stałam na boso na dworze wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał jego samochód.

-------
Przegrali i jest mi z tego powodu okropnie przykro.
Wreszcie na boisku Bartman, Kubiak, Drzyzga. Wszystko było, żeby nam wyszło - może poza Winiarskim którego dopadła kontuzja.
Jednak wierzę, że forma przyjdzie na mistrzostwa i tym razem wygramy. Panowie jednak zostawili kawał serca na boisku i to było widać, walczyli do końca. Ostatni punkt? To była kpina. 
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze a ten post dłuższy niż poprzednie, za ten brak rozdziału wczoraj. 

czwartek, 11 lipca 2013

10 komentarzy: |
Miłość? Ta od trzymania się za ręce? To była jedna z tych rzeczy, których doświadczyłam jedynie przez chwilę. Była dana na moment a potem odebrania z brutalnością do której już chyba w swoim życiu nawykłam.  Może dlatego moje serce było zgorzkniałe.
Komputer stał przede mną, otwarta poczta i nowa wiadomość. Siódma piętnaście. Dzień dobry.
Byłam już spóźniona, byłam już mocno spóźniona a stałam w kuchni z kubkiem kawy w dłoni i papierosem w ustach wpatrując się w ekran. Jakby był ukryty sens w tych dwóch słowach, który miał się dopiero przede mną ukazać.  Usilne wpatrywanie się jednak nic nie dało. Nadal to było zwykłe dzień dobry.

Dzień dobry.

Kliknęłam wyślij, dopiłam kawę, zgasiłam papierosa.  Trzeba się zbierać do pracy… Cały dzień upłynął mi tak jak się tego spodziewałam. W pracy jak zwykle ciągle było coś do zrobienia co skutecznie odganiało ode mnie wszystkie myśli związane z tajemniczym rozmówcą, który przez kilka krótkich wiadomości wdarł się do mojej podświadomości i nie chciał jej opuścić. W najmniej odpowiednich chwilach myślałam tylko o tym, żeby rzucić się i sprawdzić pocztę. Jednak zdrowy rozsądek jeszcze trzymał mnie w ryzach. Na to będzie czas w domu i jak można było się spodziewać pierwsze co zrobiłam po wejściu do domu i zapaleniu papierosa było włączenie komputera ,  zniecierpliwiona czekałam aż się uruchomi, aż wejdę na pocztę, żeby zobaczyć czy przypadkiem nie ma nowej wiadomości. Były i to aż dwie, od tej samej osoby.

Wybacz, że przeze mnie się wczoraj nie wyspałaś. Powinienem był odpisać dopiero rano.
 
Wykazał troskę o to czy jestem wyspana. Interesujące… Dobrze, że nie wiedział, że większość moich nocy jest spędzana bezsennie na parapecie przy otwartym oknie z… Papierosem w ustach.  Następna przyszła kilka minut temu.

Jak minął Ci dzień?

Jak osoba, która hipotetycznie mnie nie znała tyle chciała o mnie wiedzieć, wykazywała TAKIE zainteresowanie a przy tym nie oczekiwała niczego w zamian.

Dzień minął pracowicie. Naprawdę pracowicie. Dopiero weszłam do domu. Powinnam robić coś innego niż tkwić przykuta do komputera. I nie martw się zazwyczaj chodzę spać później i wstaję znacznie wcześniej.

Naciśnięcie przyciska wyślij miało być przepustką do wolności i możliwości zrobienia czegokolwiek. Oczywiście do momentu, kiedy dostanę odpowiedź.
Próba przyrządzenia czegokolwiek na obiad okazała się być niewypałem. Lodówka świeciła pustkami, jedyne co wydawało się zdatne do spożycia to mleko i kawałek sera. Obiadu z tego zdecydowanie nie będzie.  Większość szafek pozostawała nadal pusta, poza sporymi zapasami kawy i makaronu, czego nie rozumiałam. Po co mi było tyle paczek makaronu. Czyżbym szykowała jakąś włoską ucztę pełną makaronów.  A nie… Jednak nie. Żeby to zrobić trzeba potrafić chociaż odrobinę gotować.  Zmuszona okolicznościami sięgnęłam po przypiętą do lodówki ulotkę z pobliskiej pizzerii.  Pół godziny później ze sporym pudełkiem gorącej jeszcze pizzy siedziałam przy biurku i przeglądając jeszcze dokumenty do pracy czekałam na kolejną wiadomość. Przyszła po godzinie.

W takim razie nie będę przeszkadzać. Napisz jak będziesz miała chwilę.

Cholera… Czyżbym napisała coś co kazało mu sądzić, że nie chcę z nim pisać i że nie mam na to czasu? Czyżbym sama sabotowała wszystko co przydarzało się w moim życiu i co mogło być hipotetycznie dla mnie dobre?

Mam czas i kompletnie mi nie przeszkadzasz. Odkryłam coś nowego. Żeby przygotować obiad potrzebne są do tego składniki.  Moja lodówka świeci pustkami i jak się okazuje z pustki nie da się niczego ugotować. Co robić?

Ostatnie kilkanaście godzin mojego życia opierało się na czekaniu na odpowiedź połączoną z naciskaniem wyślij. To było zapewne niezdrowe. Zapewne wiele osób stwierdziłoby także, że jest to całkowicie irracjonalne. Zapewne wiele osób także stwierdziłoby, że uroiłam sobie takiego faceta, bo bądź co bądź po tych kilku wiadomościach wydawał się być naprawdę bardzo w porządku a kilka innych osób stwierdziłoby, że ktoś mnie wkręca ale nie dbałam o to. Po zjedzeniu trzech kawałków i stwierdzeniu, że zdecydowanie niczego w siebie więcej nie wpakuję pizza powędrowała do lodówki a ja sama powędrowałam do prowizorycznego barku dobywając z niego butelkę wina.  Zaczynało się ściemniać a ja sama tak naprawdę nie zrobiłam niczego co by można było uznać za produktywne oprócz pracy oczywiście.

Co robić? To oczywiste. Wybrać się na zakupy. Jeżeli jednak jest to zbyt skomplikowane a przypuszczam, że tak jest proponuję coś zamówić.

Czemu interesował się tylko moją osobą o sobie nic nie pisząc? Czyżby tak to miało wyglądać. Darmowy psychoterapeuta?

Skończyło się na zamówieniu pizzy. Jak twój dzień?

Mój dzień? Bardzo dobrze.

Dlaczego bardzo dobry?

Odpisujesz mi.

Dlatego, że Ci odpisuję? A co jest w moich wiadomościach takiego, że dzień od razu robi się bardzo dobry?

Dlatego, że mogę Cię poznać. Dlatego, że mimo tego, że mnie nie znasz odpisujesz.

Wiesz już całkiem sporo. Chodzę spać późno, wstaję wcześnie, moja lodówka świeci pustkami, moje relacje z matką są całkiem ułomne, ale chyba wpisują się w ogólnie przyjętą normę. No i masz mojego maila od mojej matki, więc nie jest najgorzej. Nie mam czego się bać.

A jeżeli Cię okłamuję, że mam twojego e-maila od twojej matki ?

To znaczy, że jestem jeszcze bardziej nieodpowiedzialna niż myślałam i ufam ludziom i nie wymagam żadnego dowodu na potwierdzenie ich słów, jestem łatwowierna.

Kolejne cechy. Jesteś ufna, łatwowierna. To dobrze?

Czy to dobrze? Nie wiem. Z pewnością mogą wyniknąć z tego powodu jakieś kłopoty.

Muszę iść.

Musisz?

Muszę. Uważaj na siebie, dobrze?

Dobrze, obiecuję nie otwierać drzwi obcym.

Wyśpij się. Dobranoc.

Odpowiedzi przychodziły co parę minut. Bez żadnych dłuższych przerw. Nawet nie zauważyłam, kiedy za oknem zapanował mrok. Kiedy butelka z winem opustoszała. Kiedy się tak rozkleiłam pod wpływem tej całej troski jaką okazywał wobec mnie. Ani tego dlaczego po kilku wiadomościach zależało mi na tej osobie, kim ona nie byłaby.  Nie rozumiałam tego dlaczego chciał mnie poznać i dlaczego w jakiś sposób mu na mnie zależało. Może nie byłam aż tak przegrana jak mi się wydawało. A może byłam.

Dobranoc. Kiedy zamierzasz dostać od mojej mamy mój numer?

Nie spodziewałam się odpowiedzi a jednak przyszła.

W środę.

Zatkało mnie. Co za… jeżeli się nie myliłam to facet był bardziej uparty niż myślałam. Był też bardziej zawzięty niż się wydawało a przy tym.  A przy tym po tych kilku wymienionych zdaniach w hali zależało mu bardziej niż mi się mogło wydawać. Prośba o to bym była na obiedzie chyba nie wynikała z tego, że nie chciał być sam na sam z moją mamą i ojczymem tylko dlatego, że po prostu chciał, żebym ja tam była. Albo sobie wszystko uroiłam i była to zupełnie inna osoba. Jednak… Druga trzydzieści. Czy będzie spać? Wątpliwe. Sięgnęłam po telefon, wybrałam numer po trzech sygnałach odebrała.
- Mamo, przepraszam jeżeli Cię obudziłam, ten obiad jest w środę? – zapytałam aby się upewnić, bo może po prostu wszystko mi się wydawało.
- W środę a co? – odpowiedziała, słychać było, że była zaspana i że prawdopodobnie wyrwałam ją ze snu.
- Wiesz o której godzinie przypadkiem? – dopytywałam się, próbując wszystko zaplanować w swojej głowie.
- Ma przyjechać na siedemnastą – odpowiedziała po raz pierwszy nie zasypując mnie pytaniami po co chcę to wiedzieć.

- Przyjadę o piętnastej – i rozłączyłam się. Raz się żyje. Byłam ciekawa czy to on, była ciekawa jego reakcji na moją osobę, gdy spotkamy się twarzą w twarz. 

środa, 10 lipca 2013

Brak komentarzy: |
Cześć.

Zwykłe cześć. Pięć liter, jeden wyraz, jedno słowo. Nic więcej. Żadnego podpisu. Tytuł… Jaki tytuł? Brak tytułu. Nadawca? Kompletnie mi nieznany a mimo to mail przyszedł na moją prywatną pocztę, której adres znało niewiele osób.  Albo znałam tą osobę, albo miała mojego e-maila od osoby, którą znałam co wydawało się być bardziej realne.  Ledwie weszłam do domu, wymęczona weekendem spędzonym z matką. Całą sobotę spędziłyśmy na zakupach, w niedzielę o dziwo pozwoliła mi się wyspać. Parę chwil po kolacji spakowałam się ruszyłam w drogę powrotną do Berlina.

Cześć.

Co to miało tak naprawdę znaczyć? Czemu doszukiwałam się w tym ukrytego podtekstu. Tak naprawdę to mogło nic nie znaczyć a ja byłam przewrażliwiona.  Mogę to po prostu zignorować tak jak się ignoruje stosy reklam, które przychodzą i wrzuca się je do skrzynki ze spamem. Mogłam zrobić tak i z tą wiadomością i o niej zapomnieć, prawda? Mogłam tak zrobić a jednak nie potrafiłam. Chociaż trzeba przyznać, że więcej niż kilka razy byłam bliska wyrzucenia tej wiadomości do kosza.
Odpisać czy nie odpisać?

Cześć.

To pieprzone cześć wlazło mi do głowy i nie chciało wyjść co okropnie działało na nerwy.  Może jeżeli odpiszę wszystko wróci do normalnego biegu i nie będę się tym dręczyć.  Odpiszę i zabiorę się za rozpakowywanie.  Ten mail przyszedł kilka godzin temu, kiedy wracałam z Katowic do Berlina, jest trzecia w nocy nie ma szans by ten ktoś mi teraz odpisał i będę mogła spokojnie zająć się rozpakowywaniem. To był plan, to był naprawdę dobry plan.
W kilka chwil dopadłam do laptopa od którego starałam trzymać się z daleka.

Cześć, skąd masz mojego maila?

Nim zdążyłam jeszcze raz to przemyśleć kliknęłam wyślij. Może popełniam błąd? Może to będzie jeszcze jeden z tych spasionych oblechów? Może?  Te moje parszywe myśli nawet nad nimi nie panowałam.
Zamknęłam laptopa, odsunęłam się na krześle od biurka i rozejrzałam się po pokoju. Zatrzymałam się rok temu i nie mogłam ruszyć dalej. Nadal na regale stały zdjęcia zrobione podczas ślubu, wesela, pierwszej randki. Jedno ze szpitala, kiedy  żadne z nas nie przypominało samego siebie. Ja wymęczona siedzeniem całymi dniami przy łóżku, on chorobą do której się nie przyznawał przez długi czas.  Nie potrafiłam przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Zmiany przecież traktuje się jak zbrodnie a ja nie chciałam tej zbrodni popełnić. Wydawało mi się to nie w porządku. Sam fakt, że nie miałam obrączki na palcu był czymś z czym okropnie źle się czułam. Mimo to jednak nie założyłam jej z powrotem. Nadal leżała w torebce.  Postęp. Kiedy zaczęłam chować zdjęcia w przypływie impulsu usłyszałam znany mi dźwięk powiadamiający o nowej wiadomości.
Drżącymi dłońmi otworzyłam laptopa patrząc z niedowierzaniem na nową wiadomość. Ten sam nadawca co poprzednio. Była trzecia w nocy, on nadal nie spał. On? Czemu założyłam, że to on?
Otworzyłam, przeczytałam, roześmiałam się, znowu spojrzałam i znowu się roześmiałam.

Wybacz, nie mogę powiedzieć Ci do kogo mam twojego e-maila. Wiem tylko, że jeżeli tej osoby nie wydam dostanę może i twój numer telefonu.

To było… Chore, dziwne, jednocześnie chyba podniecające. Wariowałam, zdecydowanie wariowałam. I znowu nawet nie zastanawiając się zaczęłam wystukiwać kolejne słowa i wysłałam wiadomość. Znowu nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

Jeżeli wydasz mi tą osobę, obiecuję, że nie zginie w okropnych męczarniach a numer telefonu sama Ci podam.

Znowu chwila i pojawiła się odpowiedź.

Nie chcę od Ciebie twojego numeru, tak jest o wiele ciekawiej. I proszę nie rób tej osobie krzywdy, była miła i chciała mi pomóc.

Była miła? Roześmiałam się. Czyżby stała za tym wszystkim moja matka, która od roku wzięła sobie za cel ponowne wyswatanie mnie?  Powinnam jej powiedzieć, żeby jeszcze zawczasu brała od wszystkich potencjalnych kandydatów badania co by się, że tym razem nie wywinie mi takiego numeru jak poprzedni.

Chciała pomóc? Ona, chciała pomóc? Czyżby moja matka stała za tym wszystkim. Zmusiła Cię do tego? Opowiedziała łzawą historyjkę o córce, która potrzebuje jedynie odrobiny miłości w swoim zgorzkniałym sercu i poprosiła byś napisał? Błagam, nie. 

Strzelałam na oślep. Równie dobrze mógł być to ktoś inny. Znajomy z pracy, z zajęć. Gośka, która stwierdziła ostatnio, że dość żałoby w moim życiu. Może jednak trafię zobaczymy.
Wyciągnęłam z torebki papierosy. Tylko w nocy oddycham, paląc papierosy. Tylko wtedy. Siedziałam na parapecie przyglądając się oszałamiającej mimo wszystko panoramie Berlina, raz po raz kątem oka zerkając na ekran komputera. Kilkanaście minut. Nic. Nie przyszła odpowiedź.  Czyżbym spierdoliła coś po raz kolejny?
W życiu, które teraz dla siebie wybrałam, codziennie była ładna pogoda. Codziennie też się uśmiechałam a każdy wypalany szlug miał smak nie przespanej nocy.  Przy tym także poznałam wszystkie odsłony samotności, którą na koniec końców zaakceptowałam. Musiałam ją zaakceptować. Nie było innego wyjścia, żeby nauczyć się na nowo funkcjonować w tym świecie.  Samotność stała się sposobem na przetrwanie. Czasami zastanawiałam się, gdzie podziała się ta cała miłość i kto ją mi odebrał.  Czy ktoś zagarnął dla siebie całą miłość przewidzianą dla wszechświata, a może po prostu nie dość mocno się staram? Może nie chciałam się starać. Nawet nie zauważyłam, kiedy nadeszła nowa wiadomość. Dopiero po kilku chwilach to do mnie dotarło.

Wydawała się być przemiłą kobietą i chyba nie jest taka zła jak mówisz.  Dlaczego uważasz, że masz zgorzkniałe serce?

Co za typ… Zwariowałam. Zdecydowanie zwariowałam. Jutro rano wstaję do pracy. Wcale nie uśmiechała mi się psychoanaliza mojego skrzywionego ja przeprowadzana przez osobę, której kompletnie nie znałam.
Czuję się jak wybrakowany towar, jakbym zeszła z linii montażowej kompletnie schrzaniona i rodzice musieli oddać mnie do naprawy zanim upłynie termin gwarancji. A przecież rozpadłam się już tak dawno temu!  Wszystko się pieprzyło. Jedynie praca wydawała się być w porządku.

Muszę jutro wstać wcześnie, naprawdę nie mam humoru na roztrząsanie mojego zgorzkniałego serca.  Dobranoc.

Odpisałam, wyłączyłam komputer nawet nie czekając na odpowiedź. Walizkę rozpakuję jutro. Nawet nie miałam już siły wejść pod prysznic i położyć się jak człowiek. W ubraniu rzuciłam się na łóżko i kilka chwil później już spałam głębokim snem.
Stojąc rano przed lustrem i przyglądając się sobie byłam pewna, że kiedyś miałam rumiane policzki i blask podniecenia w oczach, który sugerował tyle możliwości. Chociaż nigdy oczy nie świeciły pełnym blaskiem to jednak… Jednak kiedyś coś jeszcze się w nich tliło. Teraz nie pozostało w nich nic. Były puste. Tak jak ja byłam pusta.
Odpowiedź także przyszła razem z porankiem, który oślepił mnie swoim blaskiem. 

Dzień dobry

To było nienormalne. 
-------------------------------------------
Już odliczam godziny do piątkowego meczu a wy?
Mam nadzieję, że dadzą radę a wyjazd do Argentyny jest jak najbardziej na wyciągnięcie ręki. 
»